Mam bardzo ważną sprawę do was. Otóż wszyscy zdajemy sobie sprawę, że zbliża się wrzesień- czas szkoły. I chociaż staram się o tym nie myśleć, to z moich obliczeń wynika, że jeśli mój tryb życia będzie wyglądał tak, jak zaplanowałam (tzn. pn-pt- szkoła, stajnia nr.1, a weekendy- stajnia nr.2) to nie będę miała za wiele czasu na zajmowanie się blogiem.
Szukam więc admina/adminki. Moje wymagania nie są zbyt duże:
-wystarczą jako takie znajomości w branży (masz się znać na koniach na tyle, żeby mi kurna nie napisać np. że galop zebrany jest szybszy od wyciągniętego, albo że wytok to taki rodzaj wędzidła),
-doświadczenie w blogach (nie będzie mi się chciało tłumaczyć jak napisać posta),
-brak jakiejś mega upierdliwości, czy też zepsucia tego bloga do końca,
-aktywność.
Jeśli nie znajdę nikogo odpowiedniego, to zawieszę bloga lub całkowicie go usunę ;(
piątek, 29 sierpnia 2014
wtorek, 26 sierpnia 2014
Od Neli- Konkurs 1
Ach w końcu,w końcu wakacje a właściwie ich koniec a ja nadal nigdzie nie wyjechałam,nachmurzyłam się.
Po chwili ruszyłam do stajni gdzie znalazłam Elizabeth.
Pojedziesz ze mną na morskie oko?
Nie mogę muszę pracować w Stadninie.
Ale może da się coś załatwić.
Daj mi czas do jutra, powiedziała.
Następnego ranka w stajni-Nela!!!
Możemy jechać!!!
-Naprawdę?
-tak!!
Pakuj się i jedziemy.
Wzięłam walizkę wszystko do niej upchnęłam, i byłam gotowa.
Wyjechałyśmy autobusem, w końcu byliśmy na miejscu.
Było dość wcześnie, kupiliśmy bilety.
I wzięliśmy nasze plecaki
Ja w nich miałam Krakersy,chrupki,wodę,chustkę i kurtkę.
A Elizabeth miała kanapki,wodę,kurtkę,plasterki i inne.
Weszliśmy na szlak na poboczu stały wozy,biedne konie pomyślałam.
Pierszy kilometr wcale nie byłby taki straszny gdyby nie przejeżdżające wozy te konie takie chude a jak im żyłki wystawały.
Elizabeth coś paplała.
Po chwili ruszyłam do stajni gdzie znalazłam Elizabeth.
Pojedziesz ze mną na morskie oko?
Nie mogę muszę pracować w Stadninie.
Ale może da się coś załatwić.
Daj mi czas do jutra, powiedziała.
Następnego ranka w stajni-Nela!!!
Możemy jechać!!!
-Naprawdę?
-tak!!
Pakuj się i jedziemy.
Wzięłam walizkę wszystko do niej upchnęłam, i byłam gotowa.
Wyjechałyśmy autobusem, w końcu byliśmy na miejscu.
Było dość wcześnie, kupiliśmy bilety.
I wzięliśmy nasze plecaki
Ja w nich miałam Krakersy,chrupki,wodę,chustkę i kurtkę.
A Elizabeth miała kanapki,wodę,kurtkę,plasterki i inne.
Weszliśmy na szlak na poboczu stały wozy,biedne konie pomyślałam.
Pierszy kilometr wcale nie byłby taki straszny gdyby nie przejeżdżające wozy te konie takie chude a jak im żyłki wystawały.
Elizabeth coś paplała.
Od Theo CD Rei
- Mały wyścig?- spytałem
- "Nie chce mi się". A co ci się chce?- spytałem śmiejąc się.
- Nic- powiedziała
- Okej. Noo to może wrócimy okrężną drogą?- spytałem znowu.
- Ale przecież nie znamy za bardzo terenów...- powiedziała nie pewnie.
- Daj spokój. Przygody aż się proszą- zaśmiałem się.
- No nie wiem...- wahała się.
- Oj Rea. Będzie fajnie- uśmiechnąłem się tak, że nie miała innego wyjścia niż się zgodzić.
~~~Pół godziny później~~~
Było już ciemno, a my byliśmy bez latarek oprócz telefonów. Jedyne co oprócz nich świeciło to księżyc.
- Theo... Gdzie my jesteśmy...?- spytała rozglądając się.
- Em... Nie wiem...- powiedziałem zaczynając żałować pomysłu na "okrężną drogę".
- Theo mówiłam że to zły pomysł-
- No ale żyjemy. Nic się nie stanie, zobaczysz. Za kilka minut będzie z powrotem w stadninie- jakoś próbowałem ją uspokoić.
<Rea?>
- "Nie chce mi się". A co ci się chce?- spytałem śmiejąc się.
- Nic- powiedziała
- Okej. Noo to może wrócimy okrężną drogą?- spytałem znowu.
- Ale przecież nie znamy za bardzo terenów...- powiedziała nie pewnie.
- Daj spokój. Przygody aż się proszą- zaśmiałem się.
- No nie wiem...- wahała się.
- Oj Rea. Będzie fajnie- uśmiechnąłem się tak, że nie miała innego wyjścia niż się zgodzić.
~~~Pół godziny później~~~
Było już ciemno, a my byliśmy bez latarek oprócz telefonów. Jedyne co oprócz nich świeciło to księżyc.
- Theo... Gdzie my jesteśmy...?- spytała rozglądając się.
- Em... Nie wiem...- powiedziałem zaczynając żałować pomysłu na "okrężną drogę".
- Theo mówiłam że to zły pomysł-
- No ale żyjemy. Nic się nie stanie, zobaczysz. Za kilka minut będzie z powrotem w stadninie- jakoś próbowałem ją uspokoić.
<Rea?>
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Od Rei CD Theo
- Po prostu wiem i tyle - wzruszył ramionami.
- Proszę.
- Nie - zaczął się ze mną droczyć.
- Proooszę.
- Nieee.
- Bo zacznę mówić do ciebie Theoś - zażartowałam.
- Nie no błagam.
- Theooosiu...
- Nie no, Rea.
- Puść to przestanę.
- Dobra, ale masz już we mnie niczym nie rzucać.
- Obiecuję - przewróciłam oczami śmiejąc się. Chłopak puścił, a ja lekko pacnęłam go w ramię. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie. Oboje wpatrywaliśmy się w zachodzące słońce.
- Wiesz co? - spytałam.
- No?
- Jesteś niezłym kumplem - powiedziałam próbując sie nie śmiać.
- Tylko niezłym? - spytał z uśmiechem.
Rozmowę przerwał mój telefon. Dzwonił mój tata. Wzdychnęłam. Wpatrywałam się w ekran.
- Nie odbierzesz.?
- Wiesz siedzę sobie na łące, rzucam w ciebie trawą, patrze się na zachód słońca, a tu nagle dzwoni ojciec.
- Czyli nie odbierzesz?
- Nie chcę niszczyć miłego nastroju.
- I tak musimy go przerwać. Ściemnia się musimy wracać - wstał i otrzepał się z trawy i innego dziadostwa.
- Masz rację - odebrałam i odeszłam kawałek dalej. Tata spytał się tylko jak się czuję i co robię w tej chwili:
- Co robię? - spojrzałam na chłopaka, a ruchem warg zadalam pytanie `Co mam powiedzieć?`. Theo wzruszył ramionami śmiejąc się. - No siedzę... SAMA i rysuję - zmyśliłam. Ojciec pożegnał się ze mną i rozłączył się.
- Czemu nie powiedziałaś mu prawdy? - spytał.
- Jest nadopiekuńczy. Nie wiem co by zrobił gdybym mu powiedziała, że gdzieś się włóczę z jakimś chłopakiem.
- No cóż - uniósł obie brwi.
Kiedy boje znaleźliśmy sie na koniach. Wolnym tempem szliśmy w stronę stadniny.
<Theo? >
- Proszę.
- Nie - zaczął się ze mną droczyć.
- Proooszę.
- Nieee.
- Bo zacznę mówić do ciebie Theoś - zażartowałam.
- Nie no błagam.
- Theooosiu...
- Nie no, Rea.
- Puść to przestanę.
- Dobra, ale masz już we mnie niczym nie rzucać.
- Obiecuję - przewróciłam oczami śmiejąc się. Chłopak puścił, a ja lekko pacnęłam go w ramię. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie. Oboje wpatrywaliśmy się w zachodzące słońce.
- Wiesz co? - spytałam.
- No?
- Jesteś niezłym kumplem - powiedziałam próbując sie nie śmiać.
- Tylko niezłym? - spytał z uśmiechem.
Rozmowę przerwał mój telefon. Dzwonił mój tata. Wzdychnęłam. Wpatrywałam się w ekran.
- Nie odbierzesz.?
- Wiesz siedzę sobie na łące, rzucam w ciebie trawą, patrze się na zachód słońca, a tu nagle dzwoni ojciec.
- Czyli nie odbierzesz?
- Nie chcę niszczyć miłego nastroju.
- I tak musimy go przerwać. Ściemnia się musimy wracać - wstał i otrzepał się z trawy i innego dziadostwa.
- Masz rację - odebrałam i odeszłam kawałek dalej. Tata spytał się tylko jak się czuję i co robię w tej chwili:
- Co robię? - spojrzałam na chłopaka, a ruchem warg zadalam pytanie `Co mam powiedzieć?`. Theo wzruszył ramionami śmiejąc się. - No siedzę... SAMA i rysuję - zmyśliłam. Ojciec pożegnał się ze mną i rozłączył się.
- Czemu nie powiedziałaś mu prawdy? - spytał.
- Jest nadopiekuńczy. Nie wiem co by zrobił gdybym mu powiedziała, że gdzieś się włóczę z jakimś chłopakiem.
- No cóż - uniósł obie brwi.
Kiedy boje znaleźliśmy sie na koniach. Wolnym tempem szliśmy w stronę stadniny.
<Theo? >
niedziela, 24 sierpnia 2014
Od Theo CD Rei
- Wiesz co?- spytałem
- Hm?- odwróciła głowę w moją stronę.
- Jesteś niezłą kumpelą - uśmiechnąłem się przekornie.
- Tylko niezłą? Ja jestem cudowna- trąciła mnie lekko w ramie śmiejąc się.
- Nie przesadzaj. Aż tak świetna nie jesteś- uśmiechnąłem się.
- Śmiesz wątpić w moją doskonałość?- spytała
- Nawet jeśli, to co?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Osz ty- zaczęła we mnie rzucać trawą.
- Ej spokojnie. Nie denerwuj się tak- złapałem ją za nadgarstki aby nie mogła już sięgnąć po więcej trawy.
- Puść mnie- mruknęła
- Nie bo znowu zaczniesz we mnie rzucać trawą- powiedziałem spokojnie.
- Skąd ta pewność?- spytała.
- Po prostu wiem i tyle- wzruszyłem ramionami.
<Rea?>
- Hm?- odwróciła głowę w moją stronę.
- Jesteś niezłą kumpelą - uśmiechnąłem się przekornie.
- Tylko niezłą? Ja jestem cudowna- trąciła mnie lekko w ramie śmiejąc się.
- Nie przesadzaj. Aż tak świetna nie jesteś- uśmiechnąłem się.
- Śmiesz wątpić w moją doskonałość?- spytała
- Nawet jeśli, to co?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Osz ty- zaczęła we mnie rzucać trawą.
- Ej spokojnie. Nie denerwuj się tak- złapałem ją za nadgarstki aby nie mogła już sięgnąć po więcej trawy.
- Puść mnie- mruknęła
- Nie bo znowu zaczniesz we mnie rzucać trawą- powiedziałem spokojnie.
- Skąd ta pewność?- spytała.
- Po prostu wiem i tyle- wzruszyłem ramionami.
<Rea?>
wtorek, 19 sierpnia 2014
Od Клео CD Alexa, Emily
Uśmiechnęłam się mimowolnie, kiedy usłyszałam pytanie.
-Taa, trochę tańczę, ale nie jakoś zawodowo- mruknęłam wymijająco.
-Niemożliwe, na pewno byłaś w jakimś programie. 'Mam Talent'? 'Got To Dance'?- nie ustępował Alex.
Zaśmiałam się.
-Nie, nigdy. Chociaż kiedyś należałam do takiego jednego zespołu...
-Wiedziałem!- wykrzyknął uradowany.
-Ale już w nim nie jestem...
-Dlaczego?
-Bo...- urwałam nagle, bo Śnieżka nagle straciła równowagę i zsunęła się po zboczu. Ściągnęłam wodze, starając się utrzymać nas w miejscu.
Kiedy się odwróciłam zobaczyłam, że za mną spadł też Alex na Danny'm. Anhyi i Verdwaalde na szczęście się utrzymały.
Łącznie było nas czworo, zaczynając od Emily, a za nią Johnny, ja i Alex.
-I jak wrócimy?- spytałam zsuwając się z konia. Pytania tego nie skierowałam do nikogo konkretnego.
-Nic wam się nie stało?- spytała Anhyi.
-Nie, wszystko w porządku- powiedział Johnny- Tylko nie możemy wyjść, za stromo.
W tym momencie podjechała pani Ela.
-Jakieś półtora kilometra dalej zbocze się obniża, tam wyjedziecie- wyjaśniła- Będziemy jechać dalej tą drogą, tam się spotkamy.
-Aye, aye!- zakrzyknęła Emily i ruszyła z kopyta na przód. Za nią pojechał Johnny.
Zaśmiałam się i wskoczyłam z powrotem na Śnieżkę.
<Ktoś?>
-Taa, trochę tańczę, ale nie jakoś zawodowo- mruknęłam wymijająco.
-Niemożliwe, na pewno byłaś w jakimś programie. 'Mam Talent'? 'Got To Dance'?- nie ustępował Alex.
Zaśmiałam się.
-Nie, nigdy. Chociaż kiedyś należałam do takiego jednego zespołu...
-Wiedziałem!- wykrzyknął uradowany.
-Ale już w nim nie jestem...
-Dlaczego?
-Bo...- urwałam nagle, bo Śnieżka nagle straciła równowagę i zsunęła się po zboczu. Ściągnęłam wodze, starając się utrzymać nas w miejscu.
Kiedy się odwróciłam zobaczyłam, że za mną spadł też Alex na Danny'm. Anhyi i Verdwaalde na szczęście się utrzymały.
Łącznie było nas czworo, zaczynając od Emily, a za nią Johnny, ja i Alex.
-I jak wrócimy?- spytałam zsuwając się z konia. Pytania tego nie skierowałam do nikogo konkretnego.
-Nic wam się nie stało?- spytała Anhyi.
-Nie, wszystko w porządku- powiedział Johnny- Tylko nie możemy wyjść, za stromo.
W tym momencie podjechała pani Ela.
-Jakieś półtora kilometra dalej zbocze się obniża, tam wyjedziecie- wyjaśniła- Będziemy jechać dalej tą drogą, tam się spotkamy.
-Aye, aye!- zakrzyknęła Emily i ruszyła z kopyta na przód. Za nią pojechał Johnny.
Zaśmiałam się i wskoczyłam z powrotem na Śnieżkę.
<Ktoś?>
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Od Клео CD Marka
-Ach, nic ciekawego... byłam w domu, nudziłam się- wzruszyłam ramionami- Ta blondyna to twoja... siostra?
-Tak, nazywa się Lisa.
-Urocza, ale wygląda na dziewczynę z charakterem.
-Zdecydowanie- zaśmiał się.
Podniosłam się z ziemi i otrzepałam ubranie z trawy- miałam na sobie beżową, lekką sukienkę z koronką na ramiączkach i ciemnobrązowy sweterek w konny motyw, a na nogach skórzane kozaki.
-Idziemy gdzieś?- spytałam.
-Aha, może na plażę?- zaproponował.
-Jasne- zgodziłam się od razu.
Pożegnałam się ze Śnieżką i poszłam z Markiem w kierunku plaży.
<Marco? Nie za długie? xD >
-Tak, nazywa się Lisa.
-Urocza, ale wygląda na dziewczynę z charakterem.
-Zdecydowanie- zaśmiał się.
Podniosłam się z ziemi i otrzepałam ubranie z trawy- miałam na sobie beżową, lekką sukienkę z koronką na ramiączkach i ciemnobrązowy sweterek w konny motyw, a na nogach skórzane kozaki.
-Idziemy gdzieś?- spytałam.
-Aha, może na plażę?- zaproponował.
-Jasne- zgodziłam się od razu.
Pożegnałam się ze Śnieżką i poszłam z Markiem w kierunku plaży.
<Marco? Nie za długie? xD >
Od Emily CD Johnny'ego, Anhyi
Od razu po przyjeździe do akademii usłyszałam, że jedziemy w teren.
Jechałam przed Johnn'ym, więc postanowiłam pogadać.
-Johnny, gdzie byłeś na wakacjach?
-Z kolegami we Francji. A ty?
-Ja? Najpierw byłam w Hiszpanii u cioci, a potem z przyjaciółmi byłam w Turcji.
-Fajnie było?
-W Turcji lepiej... No, ale mów jak było u ciebie.-Przez ten czas, gdy ja mówiłam, pani informowała o stromym zboczu, a ja nie przestałam galopować i zsunęłam się na dół, a za mną inni, a tak dokładnie było nas czworo. Reszta się nie zatrzymała, ponieważ nikt nie krzyczał. W górę mieliśmy około 3 metry, ale było za stromo, aby wejść na górę z końmi.
< Johnny? Anhyi? Ktoś z czwórki? Tak opowiadanie dziwne, ale to tylko, dlatego bo nie miałam weny, a chciałam napisać coś takiego, aby nie było nudno:7>
Jechałam przed Johnn'ym, więc postanowiłam pogadać.
-Johnny, gdzie byłeś na wakacjach?
-Z kolegami we Francji. A ty?
-Ja? Najpierw byłam w Hiszpanii u cioci, a potem z przyjaciółmi byłam w Turcji.
-Fajnie było?
-W Turcji lepiej... No, ale mów jak było u ciebie.-Przez ten czas, gdy ja mówiłam, pani informowała o stromym zboczu, a ja nie przestałam galopować i zsunęłam się na dół, a za mną inni, a tak dokładnie było nas czworo. Reszta się nie zatrzymała, ponieważ nikt nie krzyczał. W górę mieliśmy około 3 metry, ale było za stromo, aby wejść na górę z końmi.
< Johnny? Anhyi? Ktoś z czwórki? Tak opowiadanie dziwne, ale to tylko, dlatego bo nie miałam weny, a chciałam napisać coś takiego, aby nie było nudno:7>
Od Rei CD Theo
Konie galopowały. Z łatwością omijały różne przeszkody. W końcu
stanęliśmy na chwilę by odpocząć. Znajdywaliśmy się na niewielkim
wzniesieniu. Położyłam się na wilgotnej trawie i wpatrywałam się w
pomarańczowe niebo. Przymrużyłam oczy, Theo usiadł koło mnie.
- O czym myślisz? - spytał.
- O niczym. A ty?
- Też o niczym.
- W takim razie czemu pytasz?
- Pomyślałem, że pomyślimy o tym obydwoje. - Zaśmiał się. Ja także się zaśmiałam i dalej wpatrywałam się w niebo, które powoli przechodziło w piękny fiolet.
<Theo? wybacz,że takie długie .-. >
- O czym myślisz? - spytał.
- O niczym. A ty?
- Też o niczym.
- W takim razie czemu pytasz?
- Pomyślałem, że pomyślimy o tym obydwoje. - Zaśmiał się. Ja także się zaśmiałam i dalej wpatrywałam się w niebo, które powoli przechodziło w piękny fiolet.
<Theo? wybacz,że takie długie .-. >
niedziela, 17 sierpnia 2014
Od Клео- konkurs 1
-Nie wsiądę do dorożki- zaprotestowałam ostro.
-Żadne z nas nie wsiądzie do dorożki- poprawiła mnie instruktorka Elizabeth.
A mówiłyśmy do jakiegoś czuba w stroju góralskim, który proponował nam przewóz zaprzęgiem konnym. Oferował nam nawet zniżkę dla 'uroczych panienek'.
-Ja też jestem uroczą panienką?!- warknął wtedy Marco, na co baca tylko się zaśmiał.
-Nie i dlatego dla ciebie zniżki nie będzie.
-Nie będzie zniżki dla nikogo, bo my nie jedziemy- prychnęła Rea i widać było, że była bliska splunięcia gościowi na ryj.
-Dziękujemy panu, ale my się raczej przejdziemy pieszo- powiedziała łagodnie instruktorka.
Poszliśmy więc 'z buta' 8 kilometrów asfaltem. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie męczą te konie, przecież nikt z nas nie miał po tym nawet zadyszki i założę się, że ci ludzie na wozach też nie mięliby problemu z przejściem takiego dystansu. Chodziło tylko o to, że im się nie chce. Przez lenistwo tych ludzi ginęły konie.
Jakby na potwierdzenie moich myśli koń ciągnący dorożkę przed nami nagle zatrzymał się i przewrócił.
Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego: ludzie na wozie jak jeden mąż wyciągnęli telefony i aparaty i zaczęli cykać zdjęcia. Byłam bliska tego, żeby tam podejść, wyrwać któremuś z nich urządzenie i rozdeptać.
Baca w tym czasie spokojnie wyciągnął komórkę i zadzwonił po nowego konia.
-Idioci, widzicie?!- nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co robię krzyknęłam do ludzi na wozie- Przez wasze lenistwo właśnie ze zmęczenia padł kolejny koń, to wy do tego doprowadziliście, a teraz siedzicie i nic nie robicie, nic...
-A kogo to obchodzi?- spytał ktoś z dorożki- Przecież to tylko konie!
Kilka zakutych głów przytakiwało mu w milczeniu z lekką niepewnością.
-Mamo!- zaszlochała jakaś dziewczynka- Ta pani mówi, że przeze mnie ten koń nie żyje, czy to prawda?
Nie wiem, co bardziej mnie zdziwiło: to, że właśnie nazwano mnie 'panią', czy też odpowiedź mamy dziecka.
A jej odpowiedzią było najpierw długie milczenie, a później załamany kobiecy głos odparł cicho.
-Nie, to ja jestem winna, że pozwoliłam nam wsiąść do wozu, bez nas koniom byłoby lżej.
Wszyscy gapili się na siebie nawzajem w osłupieniu. Ciszę przepełnioną poczuciem winy i wstydem przerwał przyjazd nowego konia.
-Nic się nie stało- powiedział baca- jedziemy dalej, kochani turyści.
-Ja nie jadę!- pisnęła dziewczynka i szybko spojrzała na mamę, jakby spodziewała się nagany. Ona jednak skinęła tylko głową.
-My zsiadamy- powiedział już pewniejszym tonem- I innym radzimy to samo.
-Też nie mogę już tu siedzieć- zawtórował jej jakiś mężczyzna. I nie rzucał słów na wiatr. Zeskoczył z wozu i pomógł dziewczynce zejść.
Za nimi jeszcze wiele osób opuściło dorożkę zostały tylko dwie stare baby.
-A wy nie macie sumienia?!- krzyknął ktoś.
Ale nie doczekał się odpowiedzi, a dorożka pojechała dalej.
<C.D.N.>
-Żadne z nas nie wsiądzie do dorożki- poprawiła mnie instruktorka Elizabeth.
A mówiłyśmy do jakiegoś czuba w stroju góralskim, który proponował nam przewóz zaprzęgiem konnym. Oferował nam nawet zniżkę dla 'uroczych panienek'.
-Ja też jestem uroczą panienką?!- warknął wtedy Marco, na co baca tylko się zaśmiał.
-Nie i dlatego dla ciebie zniżki nie będzie.
-Nie będzie zniżki dla nikogo, bo my nie jedziemy- prychnęła Rea i widać było, że była bliska splunięcia gościowi na ryj.
-Dziękujemy panu, ale my się raczej przejdziemy pieszo- powiedziała łagodnie instruktorka.
Poszliśmy więc 'z buta' 8 kilometrów asfaltem. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie męczą te konie, przecież nikt z nas nie miał po tym nawet zadyszki i założę się, że ci ludzie na wozach też nie mięliby problemu z przejściem takiego dystansu. Chodziło tylko o to, że im się nie chce. Przez lenistwo tych ludzi ginęły konie.
Jakby na potwierdzenie moich myśli koń ciągnący dorożkę przed nami nagle zatrzymał się i przewrócił.
Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego: ludzie na wozie jak jeden mąż wyciągnęli telefony i aparaty i zaczęli cykać zdjęcia. Byłam bliska tego, żeby tam podejść, wyrwać któremuś z nich urządzenie i rozdeptać.
Baca w tym czasie spokojnie wyciągnął komórkę i zadzwonił po nowego konia.
-Idioci, widzicie?!- nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co robię krzyknęłam do ludzi na wozie- Przez wasze lenistwo właśnie ze zmęczenia padł kolejny koń, to wy do tego doprowadziliście, a teraz siedzicie i nic nie robicie, nic...
-A kogo to obchodzi?- spytał ktoś z dorożki- Przecież to tylko konie!
Kilka zakutych głów przytakiwało mu w milczeniu z lekką niepewnością.
-Mamo!- zaszlochała jakaś dziewczynka- Ta pani mówi, że przeze mnie ten koń nie żyje, czy to prawda?
Nie wiem, co bardziej mnie zdziwiło: to, że właśnie nazwano mnie 'panią', czy też odpowiedź mamy dziecka.
A jej odpowiedzią było najpierw długie milczenie, a później załamany kobiecy głos odparł cicho.
-Nie, to ja jestem winna, że pozwoliłam nam wsiąść do wozu, bez nas koniom byłoby lżej.
Wszyscy gapili się na siebie nawzajem w osłupieniu. Ciszę przepełnioną poczuciem winy i wstydem przerwał przyjazd nowego konia.
-Nic się nie stało- powiedział baca- jedziemy dalej, kochani turyści.
-Ja nie jadę!- pisnęła dziewczynka i szybko spojrzała na mamę, jakby spodziewała się nagany. Ona jednak skinęła tylko głową.
-My zsiadamy- powiedział już pewniejszym tonem- I innym radzimy to samo.
-Też nie mogę już tu siedzieć- zawtórował jej jakiś mężczyzna. I nie rzucał słów na wiatr. Zeskoczył z wozu i pomógł dziewczynce zejść.
Za nimi jeszcze wiele osób opuściło dorożkę zostały tylko dwie stare baby.
-A wy nie macie sumienia?!- krzyknął ktoś.
Ale nie doczekał się odpowiedzi, a dorożka pojechała dalej.
<C.D.N.>
Od Anhyi- Konkurs 1
Z samego rana zaraz po śniadaniu spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i wyszłam. Byłam podekscytowana wycieczką, ale i przestraszona. Wiedziałam co się dzieje na trasie do Morskiego Oka. Kiedy autokar zajechał na podjazd zrobiło mi się niedobrze, miałam chorobę lokomocyjną.
-Hej, Anhyi! Idziesz?
Zorientowałam się, że wszyscy już wsiedli i stałam sama na placu, a Johnny machał na mnie w drzwiach autokaru.
-Taa, już, już- mruknęłam i szybko do niego podeszłam.
Przed nami był kawał drogi. Johnny zaoferował, że usiądzie obok mnie z przodu autokaru.
-Dobrze się czujesz?- spytał. Musiałam wyglądać co najmniej jak zombie, bo patrzył na mnie z taka troską, że nawet się uśmiechnęłam.
-Wszystko okej, chciałabym po prostu trochę posiedzieć... sama- powiedziałam tak cicho, ze przez chwilę miałam nadzieję, że Johnny nie usłyszy.
Anhyi, co ty wyprawiasz?!- skarciłam się- On jest dla ciebie miły, a ty co robisz niewdzięczna szmato?!
-Dobra, idę, ale jak tylko będziesz czegoś chciała daj znać- wypowiedział te słowa w miarę ciepłym tonem, ale słychać w nich było urazę.
Chciałam go poprosić, żeby został, ale w porę ugryzłam się w język. Jeszcze by uznał, że robię mu jakąś łaskę, pozwalając obok siebie siedzieć. Teraz już za późno.
Westchnęłam cicho i resztę drogi patrzyłam przez okno uparcie ignorując nieprzyjemne uczucie w żołądku.
***
Kiedy nareszcie dojechaliśmy do Palenicy Białczańskiej wysiadłam z autokaru pierwsza i wzięłam kilka głębokich oddechów na świeżym powietrzu. Przez chwilę nawet byłam zadowolona, ale i ta namiastka szczęścia wygasła, kiedy zobaczyłam pierwszą dorożkę ciągniętą przez dwa wycieńczone, spragnione konie.
Instruktorka Elizabeth szybko i wprawnie nas przegrupowała.
Droga była prosta, asfaltowa i nie szła ostro w górę tylko była łagodna. Wlekłam się na samym końcu grupy, zastanawiając się, po co ci ludzie męczą tak te biedne konie. Przecież to tylko 8 km prostej drogi! Nie mogliby się kawałeczek przespacerować? Patrzyłam na ludzi siedzących w dorożkach- było parę starców i dzieci, ale w większości dorośli, którzy na pewno byli w stanie o własnych siłach pokonać ten, przecież krótki dystans.
Moje rozmyślania przerwał Johnny pojawiając się nagle tuż obok mnie, niczym zjawa.
-O czym myślisz?- spytał.
-Zgaduj- mruknęłam, wskazując ruchem głowy przejeżdżającą obok dorożkę.
Chłopak westchnął, jakby bał się mojej odpowiedzi.
-Nic na to nie poradzimy.
-Wiem- przyznałam z roztargnieniem- ale ktoś mógłby. Wystarczy wznieść protest, zaprowadzić sprawę gdzie trzeba, a potem tylko patrzeć jak zamykają tych morderców koni w więzieniu.
Z ciemnych chmur na niebie zaczął siąpić deszcz.
-Mało prawdopodobne. Poziom inteligencji ponad 80% obywateli naszego kraju...
Johnny'emu przerwało zamieszanie przy jednej z dorożek.
Nawet nie zdając sobie z tego sprawy podeszłam bliżej i patrzyłam, jak sfrustrowany baca odczepia karabińczyki jednego z dwóch podczepionych koni. Przyjrzałam się bliżej zwierzęciu- kulało na lewą, przednią nogę.
Mżawka zamieniła się już w ulewę, strumyki brudnej wody spływały rowami ulicy.
Góral wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer. Zrobiłam jeszcze parę kroków, żeby usłyszeć rozmowę.
-...potknął się, głupia szkapa!
-...- drugiego rozmówcy nie słyszałam.
-...dobrze, a co z tamtym?... Oczywiście, do widzenia.
Woźnica rozłączył się i spojrzał na rannego konia. Przez chwilę zdawało mi się, że będzie tak stał całą wieczność, ale on w końcu poruszył ręką, sięgnął do kieszeni... od razu zorientowałam się, co planuje.
-Nie może pan tego zrobić!- krzyknęłam- Tego konia można jeszcze uratować, nie musi zostać uśpiony.
-Zamknij się, gówniaro!- warknął baca- nie twoja sprawa.
W tym momencie wtrąciła się instruktorka Karina:
-Anhyi... proszę, chodź. Ten pan ma rację, to nie twoja sprawa...
-Nie wierzę, że pani jest po jego stronie!- wykrzyknęłam poruszona.
W tym momencie piorun uderzył w dąb na skraju drogi. Drzewo zapłonęło i z trzaskiem gałęzi upadło w poprzek jezdni, tarasując przejście. Konie podczepione do dorożek zaczęły się szarpać i zawracać. Ludzie zeskakiwali z wozów i uciekali, a przerażeni górale starali się jakoś zapanować nad chaosem krzycząc i klnąc na wierzchowce.
Nieświadoma tego, co robię podbiegłam do rannego konia, złapałam za jego ogłowie i odprowadziłam od płonącego pnia. Nie byłam pewna, co dalej robić. Gładziłam delikatnie chrapkę zwierzęcia, kiedy poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam Johnny'ego.
-Potrzymaj go, zaraz wracam!- wcisnęłam mu wodze do dłoni i pobiegłam w stronę dorożek. Z przerażeniem stwierdziłam, że jedna z nich (ta z tylko jednym koniem) zajęła się ogniem, nie było już na niej żadnych ludzi- powsiadali do innych i odjechali.
Zaczęłam szarpać się z karabińczykiem przy ogłowiu konia. Ręce mi drżały, a mechanizm chyba się zaciął. W końcu szarpnęłam i urwałam jeden z pasków, na szczęście były słabej jakości. Obdarłam sobie dłonie, kiedy na nie spojrzałam widniały na nich smugi krwi. Koń zrozumiał, że jest wolny i odbiegł szybko od płonącego wozu. Ruszyłam za nim, ale nie mogłam go dogonić. Już się bałam, że zapędzi się do lasu, ale na szczęście instruktorka złapała go, kiedy przebiegał obok niej.
Prawie się uśmiechnęłam, ale zaraz pobiegłam do Johnny'ego i rannego konia.
-Musimy go zabrać do weterynarza- powiedziałam.
Instruktorka Elizabeth podeszła do nas.
-Zajmiemy się wszystkim, teraz najważniejsze zrobić coś, zanim ten pożar rozprzestrzeni się na cały las.
-Zadzwoniłam już po straż pożarną- oznajmiła Natalia.
Jakby na dowód tego w oddali usłyszeć się dało zawodzenie syreny alarmowej, które nasilało się z każdą sekundą.
Reszta poszła jak w zegarku, strażacy ugasili pożar, instruktorki zaprowadziły wszystkich uczniów na parking do znienawidzonego autokaru, a odpowiednie służby, wraz z weterynarzem na czele zajęły się końmi.
Tym razem poprosiłam Johnny'ego, żeby siedział obok mnie w autokarze.
-Wiesz... byłaś mega odważna- powiedział w końcu.
Wbrew własnej woli zarumieniłam się.
-Nie gadaj, chciałam tylko uratować konie. Ty przecież też przytrzymałeś tego rannego.
-Ale ty doskonale wiedziałaś, co robisz, nie spanikowałaś, a ja robiłem tylko to, co powiedziałaś. Byłem totalnie zdezorientowany.
Byłam zaskoczona. Ja? Ja niby miałam wszystko d o s k o n a l e opanowane? Że niby wiedziałam co robię?
-Działałam instynktownie, też byłam zdezorientowana.
-Ale jednak coś zrobiłaś- Johnny uparcie obstawiał przy swoim.
-Wiadomo już, co z tymi końmi?- spytałam nie tylko po to, żeby zmienić temat, naprawdę chciałam wiedzieć.
-Dyrektorka chce je odkupić- wtrąciła instruktorka Karina- Przynajmniej te dwa.
-Jak wspaniale- ucieszyłam się- Jak się nazywają i co to za rasy?
-Ronin- Gudbrandsdal i ten ranny Merro- Perszeron.
Kiedy dojechaliśmy w końcu pod bramę akademii oczywiście pierwsza wysiadłam z autokaru i wzięłam kilka głębokich oddechów, czułam się jednak, jakbym wciągała w płuca dym.
-Wszystko ok?- spytał Johnny podchodząc do mnie.
-Tak, jestem po prostu zmęczona, chyba pójdę już spać- odparłam wymijająco i poszłam do swojego pokoju.
Tam padłam na łóżko i wstałam dopiero rano, razem z budzikiem.
-Hej, Anhyi! Idziesz?
Zorientowałam się, że wszyscy już wsiedli i stałam sama na placu, a Johnny machał na mnie w drzwiach autokaru.
-Taa, już, już- mruknęłam i szybko do niego podeszłam.
Przed nami był kawał drogi. Johnny zaoferował, że usiądzie obok mnie z przodu autokaru.
-Dobrze się czujesz?- spytał. Musiałam wyglądać co najmniej jak zombie, bo patrzył na mnie z taka troską, że nawet się uśmiechnęłam.
-Wszystko okej, chciałabym po prostu trochę posiedzieć... sama- powiedziałam tak cicho, ze przez chwilę miałam nadzieję, że Johnny nie usłyszy.
Anhyi, co ty wyprawiasz?!- skarciłam się- On jest dla ciebie miły, a ty co robisz niewdzięczna szmato?!
-Dobra, idę, ale jak tylko będziesz czegoś chciała daj znać- wypowiedział te słowa w miarę ciepłym tonem, ale słychać w nich było urazę.
Chciałam go poprosić, żeby został, ale w porę ugryzłam się w język. Jeszcze by uznał, że robię mu jakąś łaskę, pozwalając obok siebie siedzieć. Teraz już za późno.
Westchnęłam cicho i resztę drogi patrzyłam przez okno uparcie ignorując nieprzyjemne uczucie w żołądku.
***
Kiedy nareszcie dojechaliśmy do Palenicy Białczańskiej wysiadłam z autokaru pierwsza i wzięłam kilka głębokich oddechów na świeżym powietrzu. Przez chwilę nawet byłam zadowolona, ale i ta namiastka szczęścia wygasła, kiedy zobaczyłam pierwszą dorożkę ciągniętą przez dwa wycieńczone, spragnione konie.
Instruktorka Elizabeth szybko i wprawnie nas przegrupowała.
Droga była prosta, asfaltowa i nie szła ostro w górę tylko była łagodna. Wlekłam się na samym końcu grupy, zastanawiając się, po co ci ludzie męczą tak te biedne konie. Przecież to tylko 8 km prostej drogi! Nie mogliby się kawałeczek przespacerować? Patrzyłam na ludzi siedzących w dorożkach- było parę starców i dzieci, ale w większości dorośli, którzy na pewno byli w stanie o własnych siłach pokonać ten, przecież krótki dystans.
Moje rozmyślania przerwał Johnny pojawiając się nagle tuż obok mnie, niczym zjawa.
-O czym myślisz?- spytał.
-Zgaduj- mruknęłam, wskazując ruchem głowy przejeżdżającą obok dorożkę.
Chłopak westchnął, jakby bał się mojej odpowiedzi.
-Nic na to nie poradzimy.
-Wiem- przyznałam z roztargnieniem- ale ktoś mógłby. Wystarczy wznieść protest, zaprowadzić sprawę gdzie trzeba, a potem tylko patrzeć jak zamykają tych morderców koni w więzieniu.
Z ciemnych chmur na niebie zaczął siąpić deszcz.
-Mało prawdopodobne. Poziom inteligencji ponad 80% obywateli naszego kraju...
Johnny'emu przerwało zamieszanie przy jednej z dorożek.
Nawet nie zdając sobie z tego sprawy podeszłam bliżej i patrzyłam, jak sfrustrowany baca odczepia karabińczyki jednego z dwóch podczepionych koni. Przyjrzałam się bliżej zwierzęciu- kulało na lewą, przednią nogę.
Mżawka zamieniła się już w ulewę, strumyki brudnej wody spływały rowami ulicy.
Góral wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer. Zrobiłam jeszcze parę kroków, żeby usłyszeć rozmowę.
-...potknął się, głupia szkapa!
-...- drugiego rozmówcy nie słyszałam.
-...dobrze, a co z tamtym?... Oczywiście, do widzenia.
Woźnica rozłączył się i spojrzał na rannego konia. Przez chwilę zdawało mi się, że będzie tak stał całą wieczność, ale on w końcu poruszył ręką, sięgnął do kieszeni... od razu zorientowałam się, co planuje.
-Nie może pan tego zrobić!- krzyknęłam- Tego konia można jeszcze uratować, nie musi zostać uśpiony.
-Zamknij się, gówniaro!- warknął baca- nie twoja sprawa.
W tym momencie wtrąciła się instruktorka Karina:
-Anhyi... proszę, chodź. Ten pan ma rację, to nie twoja sprawa...
-Nie wierzę, że pani jest po jego stronie!- wykrzyknęłam poruszona.
W tym momencie piorun uderzył w dąb na skraju drogi. Drzewo zapłonęło i z trzaskiem gałęzi upadło w poprzek jezdni, tarasując przejście. Konie podczepione do dorożek zaczęły się szarpać i zawracać. Ludzie zeskakiwali z wozów i uciekali, a przerażeni górale starali się jakoś zapanować nad chaosem krzycząc i klnąc na wierzchowce.
Nieświadoma tego, co robię podbiegłam do rannego konia, złapałam za jego ogłowie i odprowadziłam od płonącego pnia. Nie byłam pewna, co dalej robić. Gładziłam delikatnie chrapkę zwierzęcia, kiedy poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam Johnny'ego.
-Potrzymaj go, zaraz wracam!- wcisnęłam mu wodze do dłoni i pobiegłam w stronę dorożek. Z przerażeniem stwierdziłam, że jedna z nich (ta z tylko jednym koniem) zajęła się ogniem, nie było już na niej żadnych ludzi- powsiadali do innych i odjechali.
Zaczęłam szarpać się z karabińczykiem przy ogłowiu konia. Ręce mi drżały, a mechanizm chyba się zaciął. W końcu szarpnęłam i urwałam jeden z pasków, na szczęście były słabej jakości. Obdarłam sobie dłonie, kiedy na nie spojrzałam widniały na nich smugi krwi. Koń zrozumiał, że jest wolny i odbiegł szybko od płonącego wozu. Ruszyłam za nim, ale nie mogłam go dogonić. Już się bałam, że zapędzi się do lasu, ale na szczęście instruktorka złapała go, kiedy przebiegał obok niej.
Prawie się uśmiechnęłam, ale zaraz pobiegłam do Johnny'ego i rannego konia.
-Musimy go zabrać do weterynarza- powiedziałam.
Instruktorka Elizabeth podeszła do nas.
-Zajmiemy się wszystkim, teraz najważniejsze zrobić coś, zanim ten pożar rozprzestrzeni się na cały las.
-Zadzwoniłam już po straż pożarną- oznajmiła Natalia.
Jakby na dowód tego w oddali usłyszeć się dało zawodzenie syreny alarmowej, które nasilało się z każdą sekundą.
Reszta poszła jak w zegarku, strażacy ugasili pożar, instruktorki zaprowadziły wszystkich uczniów na parking do znienawidzonego autokaru, a odpowiednie służby, wraz z weterynarzem na czele zajęły się końmi.
Tym razem poprosiłam Johnny'ego, żeby siedział obok mnie w autokarze.
-Wiesz... byłaś mega odważna- powiedział w końcu.
Wbrew własnej woli zarumieniłam się.
-Nie gadaj, chciałam tylko uratować konie. Ty przecież też przytrzymałeś tego rannego.
-Ale ty doskonale wiedziałaś, co robisz, nie spanikowałaś, a ja robiłem tylko to, co powiedziałaś. Byłem totalnie zdezorientowany.
Byłam zaskoczona. Ja? Ja niby miałam wszystko d o s k o n a l e opanowane? Że niby wiedziałam co robię?
-Działałam instynktownie, też byłam zdezorientowana.
-Ale jednak coś zrobiłaś- Johnny uparcie obstawiał przy swoim.
-Wiadomo już, co z tymi końmi?- spytałam nie tylko po to, żeby zmienić temat, naprawdę chciałam wiedzieć.
-Dyrektorka chce je odkupić- wtrąciła instruktorka Karina- Przynajmniej te dwa.
-Jak wspaniale- ucieszyłam się- Jak się nazywają i co to za rasy?
-Ronin- Gudbrandsdal i ten ranny Merro- Perszeron.
Kiedy dojechaliśmy w końcu pod bramę akademii oczywiście pierwsza wysiadłam z autokaru i wzięłam kilka głębokich oddechów, czułam się jednak, jakbym wciągała w płuca dym.
-Wszystko ok?- spytał Johnny podchodząc do mnie.
-Tak, jestem po prostu zmęczona, chyba pójdę już spać- odparłam wymijająco i poszłam do swojego pokoju.
Tam padłam na łóżko i wstałam dopiero rano, razem z budzikiem.
czwartek, 14 sierpnia 2014
Konkurs
Proszę o uwagę! Na reszcie zechciało mi się ruszyć mózgowie i zorganizować konkurs, więc liczę na waszą aktywność.
Słyszeliście o masakrach koni w Morskim Oku? Straszne! Chętnie bym na nich naklęła, ale nie wiem, co wy na taką wulgarną adminkę. Postanowiłam w związku z tym zorganizować konkurs (bo po coś w końcu tą zakładkę zrobiłam).
Zasady są proste: piszecie opowiadanie o tym jak podczas wycieczki na Podhale (którą zorganizuję na prędko między wyjazdem w teren, a zawodami w skokach) widzicie te biedne, parzystokopytne stworzenia pod zaprzęgami i co robicie w związku z tym. Czekam na długie, pięknie napisane opo. w dużej ilości, mogą zawierać szczegółowo opisane tortury na tych j*****ch potworach, nazywających siebie góralami, no i oczywiście szczęśliwe zakończenia. Więcej informacji w zakładce 'Konkursy i zawody'.
Od Johnny'ego CD Anhyi
Byłem wstrząśnięty tym, co powiedziała Anhyi. Wiedziałem, że będę teraz musiał spędzić z nią trochę więcej czasu, żeby nie przejmowała się tak tym, co się stało.
A teraz siedziałem na Rieede'em, a ona z Verdwaalde dwa konie za mną. Trudno się mówi, wzruszyłem ramionami, będzie jeszcze czas, żeby pogadać. Przede mną jechała Emily, więc postanowiłem z nią pogadać, nie wiedziałem jednak, jak zacząć. Już miałem palnąć jakiś głupi tekst o pogodzie, dziewczyna na szczęście mnie uprzedziła:
-Johnny, gdzie byłeś na wakacjach?
-Z kolegami we Francji- postanowiłem nie ciągnąć dłużej tego tematu w związku z przykrymi dla mnie wspomnieniami z Angeliką, Sarą i Bellą- dziewczynami, z którymi poznałem się w pociągu- A ty?
<Emily?>
A teraz siedziałem na Rieede'em, a ona z Verdwaalde dwa konie za mną. Trudno się mówi, wzruszyłem ramionami, będzie jeszcze czas, żeby pogadać. Przede mną jechała Emily, więc postanowiłem z nią pogadać, nie wiedziałem jednak, jak zacząć. Już miałem palnąć jakiś głupi tekst o pogodzie, dziewczyna na szczęście mnie uprzedziła:
-Johnny, gdzie byłeś na wakacjach?
-Z kolegami we Francji- postanowiłem nie ciągnąć dłużej tego tematu w związku z przykrymi dla mnie wspomnieniami z Angeliką, Sarą i Bellą- dziewczynami, z którymi poznałem się w pociągu- A ty?
<Emily?>
Od Alexa
Patrzyłem na Danny'ego, który stał na placu osiodłany i gotowy do drogi. To był mój pierwszy w życiu wyjazd w teren, ogólnie nie byłem mocno ogarnięty w jeździectwie. Jeździłem dopiero od półtora roku. Do tego nikogo tu nie znałem, chciałbym, żeby ktoś mi w razie czego pomógł, ale nie chciałem też wyjść na mięczaka.
Odwróciłem się słysząc stukot kopyt i zobaczyłem piękną jasno-siwą klacz prowadzoną przez jeszcze piękniejszą dziewczynę.
Chyba wyczuła moje spojrzenie, bo zwróciła się do mnie.
-Hej, jesteś nowy?- spytała.
-Alex- powiedziałem, kiwając głową- A ty?
-Nazywam się Клео, pochodzę z Ukrainy- wyjaśniła.
-Okej, wsiadamy!- instruktorka wskoczyła już na grzbiet swojego wierzchowca i czekała niecierpliwie, aż uczniowie zrobią to samo.
Odetchnąłem głęboko i podciągnąłem się na siodło. Cały czas starałem się nie odwracać, ale nawet nie zauważyłem, kiedy Клео zdążyła wsiąść. Poruszała się tak zwinnie i szybko.
Jest wysoka, byłaby dobra w kosza- przemknęło mi przez myśl. Mimowolnie wyobraziłem ją sobie, jak przemyka między graczami, szybka jak wąż, omija obrońców i trafia bezbłędnie do kosza.
Otrząsnąłem się. Ogarnij się, Alex! Skierowałem Danny'ego w stronę kolumny koni wyjeżdżającej przez bramę. Przy okazji zauważyłem, że Клео jedzie tuż przede mną. Uznałem to za dobrą okazję do nawiązania rozmowy.
-Jesteś może tancerką? Masz bardzo zwinne ruchy.
Dziewczyna odwróciła się w siodle i zobaczyłem ma jej ustach szeroki uśmiech.
<Клео?>
Odwróciłem się słysząc stukot kopyt i zobaczyłem piękną jasno-siwą klacz prowadzoną przez jeszcze piękniejszą dziewczynę.
Chyba wyczuła moje spojrzenie, bo zwróciła się do mnie.
-Hej, jesteś nowy?- spytała.
-Alex- powiedziałem, kiwając głową- A ty?
-Nazywam się Клео, pochodzę z Ukrainy- wyjaśniła.
-Okej, wsiadamy!- instruktorka wskoczyła już na grzbiet swojego wierzchowca i czekała niecierpliwie, aż uczniowie zrobią to samo.
Odetchnąłem głęboko i podciągnąłem się na siodło. Cały czas starałem się nie odwracać, ale nawet nie zauważyłem, kiedy Клео zdążyła wsiąść. Poruszała się tak zwinnie i szybko.
Jest wysoka, byłaby dobra w kosza- przemknęło mi przez myśl. Mimowolnie wyobraziłem ją sobie, jak przemyka między graczami, szybka jak wąż, omija obrońców i trafia bezbłędnie do kosza.
Otrząsnąłem się. Ogarnij się, Alex! Skierowałem Danny'ego w stronę kolumny koni wyjeżdżającej przez bramę. Przy okazji zauważyłem, że Клео jedzie tuż przede mną. Uznałem to za dobrą okazję do nawiązania rozmowy.
-Jesteś może tancerką? Masz bardzo zwinne ruchy.
Dziewczyna odwróciła się w siodle i zobaczyłem ma jej ustach szeroki uśmiech.
<Клео?>
Od Marka CD Lisy
Zaprowadziłem siostrę do jej pokoju, dałem kilka instrukcji, w tym gdzie znaleźć kuchnię i kogo pytać o pomoc, gdyby chciała znaleźć mnie i poszedłem przywitać się ze znajomymi, czyli, hmm, właściwie tylko z Клео. Znalazłem ją na pastwisku- siedziała na trawie obok pasącej się Śnieżki.
-Hej!- powiedziałem podchodząc do niej.
Dziewczyna drgnęła i spojrzała na mnie.
-Cześć. I jak wakacje?- spytała od razu.
-Ujdą- wzruszyłem ramionami- Bardziej interesuje mnie, co ty robiłaś.
< Клео?>
-Hej!- powiedziałem podchodząc do niej.
Dziewczyna drgnęła i spojrzała na mnie.
-Cześć. I jak wakacje?- spytała od razu.
-Ujdą- wzruszyłem ramionami- Bardziej interesuje mnie, co ty robiłaś.
< Клео?>
Od Lisy
Kiedy razem z Markiem po raz pierwszy przekroczyłam bramę akademii brat musiał podtrzymywać mnie pod ramię, bo inaczej nogi by się pode mną ugięły i padłabym nieprzytomna na podjazd. Właśnie spełniały się moje największe marzenia, jeździectwo było dla mnie wszystkim i już nie mogłam się doczekać tego wyjazdu w teren, a co dopiero zawodów skokowych.
-I jak, podoba ci się?- Marco musiał zadać to pytanie trzy razy, zanim w końcu odpowiedziałam:
-Bardzo- nic więcej nie zdołałam wykrztusić.
Nagle podbiegł do nas jakiś bernardyn- w pysku trzymał patyk, a jego ogon radośnie podrygiwał, jakby w rytm jakiejś niesłyszalnej do ludzkiego ucha muzyki.
-A, Lisa, to jest Mafia- przedstawił sunię Marco.
Spojrzałam niepewnie na psa, znałam się nieco na tych zwierzętach i wiedziałam, ze byłam dla niego obca. Pewnie gdyby nie było ze mną brata, to ten rzuciłby się na mnie. W końcu był tresowany na obrońcę stada.
-Musisz rzucić jej patyk- podpowiedział brat.
Chciałam mu coś odwarknąć, ale miałam na to zbyt dobry humor, poza tym wiedziałam równie dobrze jak on, że niepotrzebnie się zawahałam. Zganiłam się w myśli za tę gafę i powoli podłożyłam Mafii dłoń pod pysk, wierzchem do góry. Sunia upuściła patyk pod moje nogi i powąchała moją rękę. Dumna z siebie podniosłam patyk i rzuciłam najmocniej jak potrafiłam i... patyk odbił się od ściany jakiegoś budynku i przyleciał z powrotem w moim kierunku niczym bumerang. Przeleciał parę centymetrów obok mojej głowy, a zdezorientowany pies skoczył za nim sfrustrowany.
-Ładny rzut!- pochwalił mnie brat sarkastycznie.
Dałam mu kuksańca w bok i spytałam:
-Pokarzesz mi w końcu mój pokój?
<Marco?>
-I jak, podoba ci się?- Marco musiał zadać to pytanie trzy razy, zanim w końcu odpowiedziałam:
-Bardzo- nic więcej nie zdołałam wykrztusić.
Nagle podbiegł do nas jakiś bernardyn- w pysku trzymał patyk, a jego ogon radośnie podrygiwał, jakby w rytm jakiejś niesłyszalnej do ludzkiego ucha muzyki.
-A, Lisa, to jest Mafia- przedstawił sunię Marco.
Spojrzałam niepewnie na psa, znałam się nieco na tych zwierzętach i wiedziałam, ze byłam dla niego obca. Pewnie gdyby nie było ze mną brata, to ten rzuciłby się na mnie. W końcu był tresowany na obrońcę stada.
-Musisz rzucić jej patyk- podpowiedział brat.
Chciałam mu coś odwarknąć, ale miałam na to zbyt dobry humor, poza tym wiedziałam równie dobrze jak on, że niepotrzebnie się zawahałam. Zganiłam się w myśli za tę gafę i powoli podłożyłam Mafii dłoń pod pysk, wierzchem do góry. Sunia upuściła patyk pod moje nogi i powąchała moją rękę. Dumna z siebie podniosłam patyk i rzuciłam najmocniej jak potrafiłam i... patyk odbił się od ściany jakiegoś budynku i przyleciał z powrotem w moim kierunku niczym bumerang. Przeleciał parę centymetrów obok mojej głowy, a zdezorientowany pies skoczył za nim sfrustrowany.
-Ładny rzut!- pochwalił mnie brat sarkastycznie.
Dałam mu kuksańca w bok i spytałam:
-Pokarzesz mi w końcu mój pokój?
<Marco?>
Od Anhyi C.D.N.
Zaraz po powrocie do akademii dowiedziałam się, że wyjeżdżamy w teren. Nie byłam z tego powodu specjalnie zadowolona po ostatnich wydarzeniach, samopoczucie poprawiał mi Johnny, któremu od razu opowiedziałam o tym, co się stało.
-Nie możesz się tym zadręczać- powiedział- ciesz się, ze nikomu nic się nie stało, zawsze mogło skończyć się gorzej.
-Masz rację, ale jak pomyślę, że gdybym wróciła chwilę później to konie...
-...uratowaliby strażacy- przerwał mi- nie ma się czym martwić. A teraz może chodźmy już po konie, zaraz jedziemy.
-Ok.
<Johnny?>
-Nie możesz się tym zadręczać- powiedział- ciesz się, ze nikomu nic się nie stało, zawsze mogło skończyć się gorzej.
-Masz rację, ale jak pomyślę, że gdybym wróciła chwilę później to konie...
-...uratowaliby strażacy- przerwał mi- nie ma się czym martwić. A teraz może chodźmy już po konie, zaraz jedziemy.
-Ok.
<Johnny?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)