Kiedy razem z Markiem po raz pierwszy przekroczyłam bramę akademii brat musiał podtrzymywać mnie pod ramię, bo inaczej nogi by się pode mną ugięły i padłabym nieprzytomna na podjazd. Właśnie spełniały się moje największe marzenia, jeździectwo było dla mnie wszystkim i już nie mogłam się doczekać tego wyjazdu w teren, a co dopiero zawodów skokowych.
-I jak, podoba ci się?- Marco musiał zadać to pytanie trzy razy, zanim w końcu odpowiedziałam:
-Bardzo- nic więcej nie zdołałam wykrztusić.
Nagle podbiegł do nas jakiś bernardyn- w pysku trzymał patyk, a jego ogon radośnie podrygiwał, jakby w rytm jakiejś niesłyszalnej do ludzkiego ucha muzyki.
-A, Lisa, to jest Mafia- przedstawił sunię Marco.
Spojrzałam niepewnie na psa, znałam się nieco na tych zwierzętach i wiedziałam, ze byłam dla niego obca. Pewnie gdyby nie było ze mną brata, to ten rzuciłby się na mnie. W końcu był tresowany na obrońcę stada.
-Musisz rzucić jej patyk- podpowiedział brat.
Chciałam mu coś odwarknąć, ale miałam na to zbyt dobry humor, poza tym wiedziałam równie dobrze jak on, że niepotrzebnie się zawahałam. Zganiłam się w myśli za tę gafę i powoli podłożyłam Mafii dłoń pod pysk, wierzchem do góry. Sunia upuściła patyk pod moje nogi i powąchała moją rękę. Dumna z siebie podniosłam patyk i rzuciłam najmocniej jak potrafiłam i... patyk odbił się od ściany jakiegoś budynku i przyleciał z powrotem w moim kierunku niczym bumerang. Przeleciał parę centymetrów obok mojej głowy, a zdezorientowany pies skoczył za nim sfrustrowany.
-Ładny rzut!- pochwalił mnie brat sarkastycznie.
Dałam mu kuksańca w bok i spytałam:
-Pokarzesz mi w końcu mój pokój?
<Marco?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz