Kolejne dni wakacji mijały mi na nudnych przesiadywaniach w biblioteczce oraz spaniu. Całe moje życie ograniczyło się do książek i miękkiej poduszki. Brakowało mi jazdy konnej, a nawet przerzucania siana.
Pod koniec kolejnego nudnego dnia stało się coś niewyobrażalnego: zobaczyłam, jak moja mama otwiera szafę w przedpokoju i wyciąga z niej swój stary toczek.
Podbiegłam do niej i uściskałam piszcząc jak mała dziewczynka.
-Czyli jedziemy?!!- krzyczałam jej prosto do ucha.
-Pomyślałam, że przyda ci się trochę ruchu- powiedziała- Ale nie duś mnie, proszę!
Puściłam ją i pomogłam jej wyciągnąć wielkie, kartonowe pudło ze sprzętem do jazdy.
-Kiedy jedziemy? I gdzie?- pytałam cały czas podekscytowana.
-Myślałam, że może jutro gdzieś w góry.
-Jej! Mogę jechać na Sunny'm?
-Oczywiście, ja wezmę Tassę.
Poszłam do swojego pokoju w podskokach. Przez całą noc myślałam o jutrzejszej jeździe, nie mogłam zasnąć.
następnego dnia wstałam wraz z pierwszymi promieniami słońca i pobiegłam do stajni za domem.
-Sunny, Sunny!- wołałam do konia podbiegając do jego boksu.
Ogier spojrzał na mnie i zarżał na powitanie. Reszta koni poszła za jego przykładem.
-Tassa, ty też jedziesz- zwróciłam się do kasztanowatej klaczy dwa boksy dalej.
Chwyciłam uwiąz i wyprowadziłam oba konie.
Pobiegłam do siodlarni po szczotki i kopystki i wzięłam się za czyszczenie.
Jakieś pół godziny później przyszedł stajenny i spojrzał na mnie pytająco.
-Jedziemy w teren- wyjaśniłam.
Mężczyzna mruknął coś i poszedł wyprowadzić resztę koni na pastwisko. W sumie było ich sześć- niewiele, ale mi i mamie tyle w zupełności wystarczało.
Pobiegłam w podskokach do domu, żeby sprawić mamie urokliwą pobudkę.
-Jedziemy już?! Mam siodłać konie?!
-A nie zjemy najpierw śniadania?- zaśmiała się.
-A po co? Wpadniemy po drodze do jakiejś biedry, nie?
-No to w takim razie idź siodłać.
Znów skierowałam się w stronę siodlarni, tym razem musiałam powtarzać tą wędrówkę kilka razy, żeby przytaszczyć cały ekwipunek.
Kiedy Sunny i Tassa stały już w pełnym rynsztunku założyłam toczek.
Stałam tupiąc nogą przez dwie sekundy, a potem krzyknęłam w stronę domu:
-Idziesz?!!!! No ile można czekać?!!!!
-Idę, idę!- dobiegł mnie głos mamy.
Po chwili już siedziałyśmy w siodłach i kierowałyśmy wierzchowce w stronę bramy.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz